Strona:Alfons Daudet-Tartarin z Tarasconu.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nieszczęsny Tartarin nie wiedział gdzie się ma skryć.
Niema pieszczota tych pięknych, wschodnich oczu mieszała go, podniecała, uśmiercała. Było mu to gorąco, to znów zimno...
Aby go dobić, pantofelek damy wmieszał się do sprawy.
Uczuł go nagle na swych ciężkich butach myśliwskich. Maleńki pantofelek przebiegał po nich, poruszał się szybko i żywo, niby mała, czerwona myszka!...
Co robić?
Odpowiedzieć na to spojrzenie, na to dotknięcie?
Taki Ale skutki!...
Intryga miłosna na wschodzie!
To coś strasznego!...
Bujna, romantyczna wyobraźnia południowca zaczęła działać.
Widział się już, jak wpada w ręce eunuchów, — widział się bez głowy, ściętym, — jeszcze gorzej! widział się zaszytym w skórzanym worku, z własną głową pod pachą, zapadającym się w głębiny morskiej toni!...
To go nieco ostudziło.
Tymczasem mały pantofelek nie przerywał swych manewrów, a duże oczy pięknej damy rozwarte szeroko, wydały mu się dwoma aksamitnymi, czarnymi kwiatami, mówiącymi:
— Zerwij nas!...
Omnibus stanął na placu Teatralnym u wejścia w ulicę Bab-Azonu.
Maurytanki w krępujących je szerokich pantalonach wysiadały jedna po drugiej, z uroczą dzikością otulając się w swe zasłony i przyciskając je do siebie. Sąsiadka Tartarina wstała ostatnia, a gdy wstawała, oblicze jej musnęło twarz bohatera i owiał go oddech jej pełnej woni młodości, jaśminu, pirzma i ciastek.
Tartarin nie mógł się temu oprzeć.
Zerwał się upojony miłością i zdecydowany na wszystko. Rzucił się w ślad maurytanki.
A ona słysząc za sobą jego sapanie odwróciła się, przyłożyła palec, w okolicę ust jakby chcąc mu nakazać milczenie i szybkim ruchem drugiej ręki rzuciła do jego stóp mały różaniec z kwiecia jaśminu uczyniony.