Strona:Alfons Daudet-Safo.djvu/028

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i zjadali śniadanie w gospodzie na skraja lasu albo nad wodą, unikając tylko miejscowości zbyt uczęszczanych. Gdy jej zaproponował pewnego razu, wycieczkę do Vaux de Cernay, zawołała: „Nie... nie... nie tam... Za dużo tam malarzy...“
Przypomniał sobie wtedy, że ta antypatya do artystów, była początkiem ich miłości. Zapytana o przyczynę, rzekła: „To są ludzie zepsuci, sztuczni, zawsze opowiadają więcej, niż jest w istocie... Dużo złego mi zrobili...“
On protestował:
— Jednakże sztuka jest piękną rzeczą... nic tak nie zdobi i nie rozszerza ram życia...
— Widzisz, kochanie moje... piękno, to twoja prostota i szczerość, to lat dwadzieścia i miłość gorąca...
Lat dwadzieścia! Niktby jej nie dał więcej, tak była żywa, skora do śmiechu, na wszystko się zgadzająca.
Pewnego wieczora, przybywszy w wigilię święta do Saint-Clair, w dolinie de Cherreuse, nie dostali pokoju. Późno już było, do najbliższej wioski trzebaby iść całą milę, lasem, wśród nocy... nakoniec ofiarowano im łóżko w głębi stodoły, gdzie spali mularze.