Strona:Alessandro Manzoni - Narzeczeni 01.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

padłych najczęściéj w ziemię patrzyły, lecz czasem, gdy się do góry podniosły, błyszczał w nich niepospolity, młodzieńczy jakiś ogień; oczy te były jak owe rącze konie, kierowane silną i wprawną dłonią, które choć już wiedzą z doświadczenia, iż nie zdołają wyrwać się na swobodę, niemniéj wszakże od czasu do czasu próbują wierzgać i brykać, za co natychmiast muszą odpokutować, bo woźnica silniéj wędzidło zaciąga.
Ojciec Krzysztof, ani zawsze był takim, ani zawsze był ojcem Krzysztofem: na chrzcie dano mu imię Ludwik. Był on synem pewnego kupca Z*** (wszystkie te gwiazdki mają swe źródło w nazbyt wielkiéj przezorności autora rękopismu), kupca, który na starość, posiadając już piękną fortunkę i tego jedynego syna, wyrzekł się handlu i zaczął żyć, jak wielki pan.
W nowém tém, próżniaczém życiu, poznał iż przeszłość jego godną była pogardy i zaczął mocno się wstydzić tego, że kiedyś coś robił na świecie. To téż od téj chwili zadaniem jego jedyném stało się usiłowanie, aby wszyscy zapomnieli, iż był niegdyś kupcem; wszelkich starań do tego dokładał; samby nawet chciał o tém zapomniéć. Ale sklep, paki, wory, wagi i łokieć stały mu ciągle w myśli, jak ów cień Banka przed oczyma Makbeta, i truły tak, iż nie mógł o nich zapomnićé, nawet wśród uczt wspaniałych i uśmiechów pochlebców i pieczeniarzy, którzy go liczném otaczali gronem. Niepodobna sobie wystawić, z jak wielką ostrożnością biedacy ci musieli omijać każdy wyraz, który mógłby się wydać przymówką do dawnego stanu ich chlebodawcy. I tak, naprzyklad, pewnego dnia, pod koniec wesołéj biesiady, w chwili największego ożywienia, kiedy już trudno było wyrzec, kto tu jest bardziéj zadowolony, czy goście, sprzątający dzielnie wszystko, co się na półmiskach znajdowało, czy gospodarz, który ich częstował; jeden z obecnych, człowiek znany z obżarstwa, do którego pan domu zwracał się ciągle żartując zeń z odcieniem pewnéj dobrodusznéj wyższości, chcąc żartem na żart odpowiedziéć, rzekł nie namyślając się długo, bez cienia nawet złośliwości: — jestem na to głuchy jak kupiec. Lecz w téjże chwili przestraszył się sam tego, co powiedział; ów wyraz kupiec zadźwięczał mu w uszach złowrogo, umilkł z pomieszaniem, spojrzał na twarz gospodarza, która zachmurzyła się nagle, i obaj stracili humor odrazu. Zebrani goście uczuli także pewien rodzaj pomieszania i każdy z nich zaczął przemyśliwać nad sposobem zaradzenia złemu i zatarcia przykrego wrażenia; lecz myśląc tak milczeli, a cisza podwajała jeszcze draźliwość owéj chwili. Reszta dnia zeszła bardzo niewesoło, wszyscy byli jak powarzeni, a nierozsądny, albo raczéj nieszczęśliwy żartowniś nie otrzymał już więcéj zaproszenia. W taki-to sposób trawiony ciągłym niepoko-