Strona:Aleksander Szczęsny - Pieśń białego domu.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

necznej krainy, co i ziarna skrzydlatych siewców. Samo ziarno było coprawda inne. Jako pierwszy owoc nieświadomych często wyobrażeń, było ono tak słabe, że nie mogło mieć jeszcze wielkiej wartości nawet dla niej samej. Później zaś, gdyby się rozwinęło, byłoby jej szczęściem i w ziemię by go posiać dla wszystkich nie było można. Bo było to jedno małe ziarno dziewczynki, która teraz dopiero zaczęła łamać się z myślami. Niestety jednak, nikt o tem z nią nie rozmawiał. Ona sama niewiele o sobie wiedziała, a chłopiec, jej mądry nanowo znaleziony towarzysz, nie umiał jeszcze tego jej powiedzieć.
Chłopiec, pracując nad tem, aby pojąć cały świat jako jedną ogromną muzyczną harmonję, spotykał się już nieraz z miłością, drogi jej zdumiewały go nieraz, przejmując otuchą, to znowu troską i ciężką żałością. Powoli zadaniem jego jako artysty stało się — zrozumieć ją. Wszystko, co dotąd uczynił, stawało się jednem tego pragnieniem. A to była jakby coraz pełniejsza pieśń tęsknoty ludzkiej. Poznanie nanowo dziewczynki zmieniło mu pracę. Długie spacery odbywane razem, rozmowy, w których od czasu do czasu jakby coś zaczynało niewyraźnie mówić poza niemi i naokoło nich, pozwalały odpoczywać, ale nie zasypiać ego myśli. Niewyraźne odpowiedzi, błąkające się w powietrzu południowych dni, jakby zapowiadały, że mu dopomogą.
Ulubionem miejscem spacerów dziewczynki i chłopca, była, jak już wiadomo, stara willa. Wielki zdziczały ogród ciągnął się za nią daleko wzdłuż jeziora. Znaleźli w nim długie kręte aleje, gdzie na zakrętach spotykali często kamienne omszone posągi, zrujnowane ławki, łączki pełne kwiatów i dzikich pszczół. Wtedy przypominali sobie zawsze dawne czasy. Byłem maleńki i taki zmarźnięty wtenczas, powtarzał chłopiec i oczy mu się smuciły. Napewno widział on wtenczas zamiast błękitnego nieba, ośnieżoną aleję, którą zbliżał się ku białemu domowi.
A potem oboje przypomnieli sobie wiosnę. Usiądźmy