Strona:Aleksander Szczęsny - Pieśń białego domu.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

któremu sama kiedyś to powiedziała, aż wreszcie pewnego wieczoru, kiedy woźnica jak zwykle jadł kolację w kuchni, ojciec kazał mu przygotować nazajutrz duży powóz w drogę do miasta. Tego samego wieczoru dziewczynka przejrzała swoje zabawki. Nie zajmowała się niemi od dłuższego czasu i wszystkie wydały jej się jakieś inne. Tak, jakby sobie zupełnie nic nie robiły z tego, że ona jedzie na długo. Kredens z odklejoną nogą stoi krzywo na podłodze tak jak dawniej, lalki z zamkniętemi oczami leżą tak, jak je ułożyła w żelaznem łóżeczku. Ale cóż to tam się plącze między połamaną kuchenną półeczką i starym wózkiem na dwóch kółkach. Prawda, to skrzypce zrobione przez Macieja. Dziewczynka bierze je do ręki i przypomina jej się chłopiec, a potem pan, ale chłopiec niedobry gra sobie pewno tam daleko w mieście, a nie przyszedł ani razu wtedy, kiedy dziewczynka tak się nad fortepianem męczyła. Więc dziewczynka zaczyna myśleć o panu. Biedak pewno się dawno rozpuścił w kaczej sadzawce. I żałuje go, żałuje grymaśnego pana, bo nic nie wie o tem, że leży on spokojnie w szafie matczynej.
Nadeszło jutro, a z nim dzień odjazdu. Dziewczynka z rodzicami siada do powozu, rzeczy w walizkach są już dawno zapakowane i związane z tyłu. Dziewczynka patrzy teraz z żalem na dom, ogród i pola. Nie będzie ich oglądała tak długo. Pies podwórzowy skacze wokoło niej, kręcąc ogonem, a potem biegnie do koni, i coś im naszczekuje. No, chodź, dziecko, — mówi matka, a dziewczynka rada nie rada, wsiada do powozu, Maciej siada na koźle i zbiera mocniej lejce w ręce, ale starej kucharki jakoś dotąd nie widać. Pobiegła do ogrodu i prosiła, aby na nią chwilę zaczekać. I kiedy już wszyscy w powozie, okryci skórzanym fartuchem od błota, niecierpliwią się na dobre, nadbiega ona zdaleka z koszyczkiem, pełnym czerwoniutkich jabłek. Ojciec bierze koszyk pod swoją opiekę, kucharka się żegna i słucha uważnie, co jej matka mówi, bo rodzice wrócą dopiero za parę dni. Aż wreszcie konie ruszają. Dom zaczyna się oddalać,