Strona:Aleksander Szczęsny - Baśnie Andersena.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o wszystkiem, stawał przed księżniczką i ani słowa z siebie wydobyć nie mógł. A taki człowiek musiał się przytem spieszyć, bo za nim od bram zamku aż do tronowej sali stały całe szeregi innych, czekających kolei.
— Lecz czy Janek był tam między nimi? — pytała Zosia.
— Bądź cierpliwa — mówiła dalej wrona. — Zaraz będzie o nim mowa. Trzeciego dnia tej pielgrzymki przyszedł pieszo mały chłopiec, i biednie ubrany. Lecz szedł do zamku śmiało. Oczy mu lśniły, a wiatr rozwiewał długie, śliczne włosy.
— To był Janek — zawołała Zosia. — O, znajdę go tam napewno! — i dziewczynka zaklaskała w dłonie.
— Miał on jakieś zawiniątko na plecach — dodała wrona. To były pewnie saneczki — pomyślała Zosia. — Być może — mówił dalej ptak. — To tylko wiem, że wszedł śmiało do pałacu. Wszyscy, którzy wyszli na spotkanie, usuwali mu się z drogi, a on szedł prosto do księżniczki, skrzypiąc głośno trzewikami.
— O, to napewno Janek, gdy wychodził z domu, włożył skrzypiące, nowe trzewiki.
— Rzeczywiście trzewiki miał nowe i skrzypiące — mówiła wrona. — A kiedy wszedł do pałacu i otoczyli go słudzy, zaraz poznano, że będzie miał powodzenie. I wierzaj mi, jakem prawdomówna wrona, że tak było. Chłopiec został w pałacu, bo oboje z księżniczką bardzo się sobie spodobali.
Wtedy Zosia zaczęła prosić wronę: — zaprowadź mnie do pałacu. To był napewno Janek i jego tam znajdę, bo on jeden tylko na świecie mógł być taki mądry i śmiały. —
— Łatwo to tak powiedzieć — odparła wrona. — Ale jak