Strona:Aleksander Szczęsny - Baśnie Andersena.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Słowo — sama, przypominało Zosi wszystkie niedole, zatrzymała się więc i opowiedziała ptakowi swe przygody, pytając, czy gdzie Janka nie widział. A wtedy wrona przekrzywiła łebek i powiedziała: być może, być może.
— Jakto, naprawdę! — zawołała Zosia i zaczęła tak ściskać i całować wronę, że jej o mało nie zadusiła. — Powoli, powoli — powiedział ptak — nastrzępisz mi pięknie ułożone pióra. Co do twego Janka to myślę, że właśnie jego widziałem. Ale przedtem musisz się dowiedzieć o księżniczce.
— Czy on mieszka u księżniczki? — pytała Zosia.
— Tak, posłuchaj. Tylko nie wiem, czy rozumiesz wroni język, bo innym trudno mi mówić.
— Niestety, nie uczyłam się go — odparła Zosia. — Moja babcia go zna, ale jest teraz bardzo daleko.
— No, to już wszystko jedno, staraj się go teraz zrozumieć. I wrona zaczęła opowiadać to, co wiedziała. W królestwie, gdzie się już znajdujemy, mieszka księżniczka bardzo mądra. Otóż niedawno zapragnęła ona wyjść za mąż. Lecz chciała znaleźć męża, któryby nietylko słuchał tego, co mu się mówi i udawał, że rozumie, lecz rozumiał wszystko rzeczywiście i mógł o wszystkiem porozmawiać. Takiego męża chciała księżniczka, a w to, co ci opowiadam, możesz zupełnie wierzyć, bo mam w jej pałacu narzeczoną, która mi o wszystkiem donosi.
I to jest także prawdą, że od czasu ogłoszenia tej wiadomości, wielu ludzi udało się do pałacu. Lecz jakoś nikomu się nie szczęściło. Bo najbardziej wygadany człowiek, gdy tam wszedł na wspaniałe schody i ujrzał szeregi służby, dam dworskich, ich paziów, pomocników paziów i wszystkie wspaniałości, zapominał