Strona:Aleksander Szczęsny - Baśnie Andersena.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jej mała wnuczka i całuje ją w rękę na powitanie. I wszędzie jest złoto. Złote jest słońce, złote serduszko ma wnuczka, złote są słoneczniki. Oto moje opowiadanie — dokończyły kwiaty.
— Moja biedna babko — westchnęła Zosia — martwisz się pewno taksamo, jak wtedy, gdy przepadł Janek. Ale ja wrócę niedługo i przyprowadzę ci go. — I Zosia zebrała rękami spódniczkę, aby wybiedz szybko z ogrodu. Zatrzymała ją jeszcze na chwilę biała lilja, ale ta nic jej ciekawego nie powiedziała.
Więc Zosia pobiegła aż do końca ogrodu, a stamtąd przez maleńką furtkę wybiegła w pończoszkach na świat. Trzy razy oglądała się dziewczynka czy ją kto nie goni, ale za sobą nie dostrzegła nikogo. Wreszcie usiadła na dużym kamieniu i obejrzała się naokoło zdziwiona. Bo lato tymczasem znikło. Wszędzie była późna jesień i widać tylko w ogrodzie panowało ono wiecznie. — Boże, jakżem się opóźniła — pomyślała Zosia. — To już jest jesień, muszę się śpieszyć. — I podniosła się zaraz, by iść dalej.
Jakżeż zimno i wietrzno było naokoło, nogi męczyły się i bolały bardzo, a zimna rosa świeciła na nich, jak czyste łzy. Z drzew opadały liście, tylko krzaki jałowcu miały jeszcze owoce, ale były one cierpkie i krzywiły usta. Smutno było i szaro na całym świecie.

4. KSIĄŻĘ I KSIĘŻNICZKA.

Gdy Zosia ruszyła w dalszą drogę, pojawiła się obok niej duża wrona. Siedziała ona i przedtem niezauważona na tem samem miejscu, teraz odezwała się: kraa, kraa, a potem zapytała wronim językiem, dokąd dziewczynka idzie tak sama.