Strona:Aleksander Kuprin - Wiera.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

człowieka i obserwował go, zaciekawiony i zdumiony.
— Widzi pan, kochany panie, możemy jeszcze zawsze to zrobić, ciągnął dalej Mikołaj Mikołajewicz złośliwie akcentując. Wkraść się do cudzej rodziny...
— Wybacz pan, że przerywam...
— Nie, pardon, proszę mi dać mówić, wołał prawie krzycząc prokurator.
— Całkiem dowoli. Mów pan dalej. Mam tylko parę słów do pomówienia z księciem Wasylem Lwowiczem.
I nie zwracając więcej uwagi na Tuganowskiego:
— Jest to najprzykrzejsza chwila w mojem życiu. Książę, muszę się z panem rozmówić, bez względu na konwenanse. Pan pozwoli przecie?
— Słucham. — Uspokójże się, powiedział Cheine spostrzegłszy rozdrażniony gest Tuganowskiego. — Mów pan... Przez kilka sekund wydawało się Jołtkowowi, że się udusi. Wciągał powietrze otwartemi ustami i miał wrażenie spadania w przepaść. Przy mówieniu poruszał tylko szczękami; wargi były nieruchome i trupio blade.
— Przykro jest mi wypowiedzieć te słowa szczególnie wobec pana, że kocham jego