Strona:Aleksander Kuprin - Wiera.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tecznie pokój, własne legowisko. Rozejrzawszy się, począłem zarabiać trochę na rachunkach. Robiło się to całkiem po prostu. Gościowi pisałem rachunek trochę wyższy, a do książki wpisywałem rzeczywisty, różnicę brałem. Nieporozumienia były bardzo rzadkie. Zdarzyło się, że pakuje mi się do kantoru jakiś obcy ziemianin w prochowniku i zaczyna harmider, to ja mu natychmiast z miłym uśmieszkiem: „Ach, czyżby możliwe? Takiemu szanownemu gościowi? Natychmiast się to sprawdzi... Uważa szanowny pan, że to dwadzieścia numerów, zamięszanie“... Zagaduję go... mięknie.
A przecież, przecież stanowisko było dość liche. Zacząłem się rozglądać naokoło i widzę, że kelnerzy lepiej stoją, jak ja. Po cztery lub pięć rubli zarabiają dziennie, a nawet po sześć, siedm a nawet po dziesięć przy sposobności. Do tego muszę dodać, że ze mną byli sobie sans façon. Myślał ja, myślał, gdy w tem opróżniło się jedno miejsce kelnera. Poszedłem do gospodarza i prosiłem o nie. Ten z początku zamrugał oczami i powiada: „Zmiłuj się pan, jakżeż to? Pan przecież wyższy oficer, jakże to panu tu będą „ty“ mówić! Mnie to nawet nie będzie składnie zwracać się w ten sposób do pana, a nie mogę robić różnicy, sam pan to