Strona:Aleksander Dumas - Historja Dziadka do Orzechów.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gaciłeś się o tyle, że teraz mógłbyś nabyć choćby królestwo jakie. Ja zaś niemam z czego żyć, postradawszy w usługach twoich wzrok i zdrowie, zmuszona jestem prosić cię, abyś mi dał jedną miarkę bobu i zabezpieczył mię tem od głodowej śmierci.
— Pani — zawołał Skarb bobowy — jest to dług wdzięczności, który spłacam z rozkoszą! — podał jej miarkę, a ona chwyciwszy ją dziobem i szponami, uleciała czemprędzej na drzewo.
— Niech mi pani powie, jak daleko do świata, do którego mię matka wysłała — zawołał Skarb bobowy za nią.
— Jesteś już w nim! — zaśmiała się sowa.
Skarb bobowy ruszył dalej pewien, że niedługo stanie w Cudnowie.
Ale zaledwie uszedł sto kroków, usłyszał, że znowu go wołano:
— Me-e-e! zaczekaj Bobusiu, zaczekaj!
— O! ten głos dobrze mi znany — rzekł Skarb bobowy — to koza, łotrzyca, co włócząc się ciągle koło mego pola, tyle mi szkody czyniła! Tyś to, złodziejko obrzydła!
— Czy ładnie to dla tak przystojnego panicza używać słów nieprzystojnych? Jakie tam szkody były! Zaledwo gdzieniegdzie dało się co skubnąć, płoty masz porządne, a ja czyniłam ci nawet przysługę, obgryzając wierzchy bobów, gdyż to ich plenność pobudza.
— Dajno pokój — rzekł Skarb bobowy — czegóż chcesz teraz odemnie?