Strona:Aleksander Dumas-Trzej muszkieterowie-tom 2.djvu/307

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cieux — to jakiś mężczyzna nieznajomy zbliża się do klasztoru; tak, zatrzymuje konia przed bramą, dzwoni....
Milady wyskoczyła z łóżka.
— Jesteś pewna, że to nie on?... — zapytała.
— O, tak, najpewniejsza.
— Może go nie poznałaś?...
— Dosyć mi ujrzeć pióro na kapeluszu i jego brzeg płaszcza, abym go poznała!
Milady ubierała się śpiesznie.
— Powiadasz, że ten mężczyzna przyjechał tutaj?
— Tak, już wszedł.
— To do ciebie, lub do mnie.
— Mój Boże!... jakżeś pani wzburzona!...
— Tak, przyznaję, nie posiadam twojej ufności, obawiam się wszystkiego od kardynała.
— Cicho!... — rzekła pani Bonacieux — już nadchodzą...
Przełożona weszła do pokoju.
— Czy to pani przybyłaś z Boulogne?... — zapytała milady.
— Tak, to ja — odparła, starając się zapanować nad wzruszeniem — kto taki chce się ze mną widzieć?
— Jakiś mężczyzna, ale wzbrania się powiedzieć swego nazwiska, przybywa wprost od pana kardynała.
— W takim razie niech wejdzie, proszę pani.
— O Boże!... Boże!... — rzekła pani Bonacieux — czyż znowu jaka zła nowina!
— Boję się tego.
— Odchodzę, lecz, jak tylko ten nieznajomy odjedzie, pozwolisz pani, powrócę.
— Proszę, bardzo proszę.
Przełożona i pani Bonacieux wyszły.
Milady została z oczami w drzwi utkwionemi; za chwilę posłyszała brzęk ostróg na schodach, nareszcie drzwi się rozwarły i nieznajomy stanął na progu.
Milady krzyknęła: był to hrabia de Rochefort, duszą i ciałem zaprzedany Jego Eminencji.