Przejdź do zawartości

Strona:Aleksander Dumas-Trzej muszkieterowie-tom 2.djvu/097

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żyć, a jednak chce wywrzeć zemstę, więc powtarzam ci raz jeszcze, miej się na baczności! Nie wychodź sam nigdy; jedząc, strzeż się trucizny; nie dowierzaj nikomu i niczemu, strzeż się własnego cienia.
— Całe szczęście — rzekł d‘Artagnan — że trzeba tylko do pojutrza wieczorem chodzić po Paryżu, bo, gdy wyruszymy do armji, spodziewam się, że tam tylko z nieprzyjacielem ojczyzny będzie robota.
— Tymczasem — rzekł Athos — nigdzie cię samego nie puszczę; wracaj na ulicę Grabarzy, będę ci towarzyszył.
— Bardzo to wprawdzie blisko, lecz jakżeż ja pójdę tak, jak jestem ubrany?
— Masz słuszność — rzekł Athos i zadzwonił.
Wszedł Grimaud. Athos pokazał mu na migi, aby poszedł do d‘Artagnana i przyniósł ubranie.
— Ależ to wcale nie przyśpiesza naszego umundurowania, kochany przyjacielu — rzekł Athos — albowiem, jeśli się nie mylę, zostawiłeś swoje ubranie u milady, która nie będzie na tyle uprzejma, aby ci je zwrócić. Szczęście całe, że posiadasz szafir w pierścionku.
— Szafir do ciebie należy, kochany Athosie, czyż nie mówiłeś, że to twój klejnot rodzinny?
— Tak, ojciec mój kupił go za dwa tysiące talarów, jak mi to sam opowiadał niegdyś. Dostałem go od matki, a ja, głupi szaleniec, zamiast zachować pierścień, jak relikwję świętą, podarowałem tej nędznicy.
— Zatem mój drogi, odbierz ten pierścień, jako drogą pamiątkę.
— Ja miałbym wziąć ten pierścionek, który był w ręku podłej istoty!... nigdy; d‘Artagnanie, słuchaj: pierścień ten jest skalany.
— Więc go sprzedaj.
— Sprzedać klejnot! pochodzący od matki! Przyznaję, że uważałbym to za świętokradztwo.
— No to go zastaw; pożyczą ci na niego, tysiąc talarów conajmniej. Z taką sumą dasz sobie radę w obecnej potrzebie; a później kiedy pierwsze pieniądze przyjdą, wykupisz z zastawu i wróci on do ciebie czysty, obmyty z plam przeszłych, ponieważ przejdzie przez ręce lichwiarzy.
— Jesteś nieocenionym towarzyszem — rzekł Athos — moj drogi, wesołością nieprzebraną podnosisz z upadku