Strona:Aleksander Błażejowski - Sąd nad Antychrystem.pdf/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czekano, aż się zmęczę i wpadnę w jakąś sprzeczność w zeznaniach. Zrozumiałam, o co chodzi. Przeciw mnie jednej myślało czterech komisarzy policji, badając szczelność logiczną każdej mojej odpowiedzi. Bałam się, że nerwy moje nie przetrzymają i że zawiklam się w sprawę, z którą nie miałam nic wspólnego. Na każde więc pytanie policji, starałam się dawać jedną i tę samą odpowiedź: — Nie wiem.
„Pokazywano mi każdą ćwiartkę papieru, znalezioną w mieszkaniu zamordowanego, o każdej mówiłam: — Nie wiem, nigdy jej nie widziałam... Dziś jednak zmieniam swe zeznania. W stosie zapisanych papierów rozpoznałam kilkanaście kartek powieści Gałkina. Na kartkach tych widniały rdzawe ślady krwi. Reszty rękopisu nie pokazano mi, więc przypuszczam, że policja nie znalazła go w mieszkaniu przy ulicy Chmielnej“.
— Więc sądzi pani, że rękopis zaginął?
— Tak sądzę.
— Czy rękopis był duży?
— Składał się z kilkuset stron szerokiego pisma.
— A nie podejrzawa pani, kto mógł usunąć rękopis?
— Sądzę, że tylko ten, kto powieść wykorzystał i podpisał się na cudzej pracy, jako autor.
— I uważa pani, że ten strach i obawa, które objawiały się w kilka dni przed morderstwem u Gałkina, mogły pochodzić z powodu jakichś planów Karnickiego?
Skinęła potakująco głową.
Prokurator zamyślił się głęboko. Szczegóły, o jakich dowiedział się przed chwilą, kierowały sprawę na zupełnie nowe i najmniej spodziewane tory. Wplątanie nazwiska głośnego dramaturga do sprawy morderstwa niweczyło za jednym zamachem całe śledztwo pierwiastkowe, które szukało pobudek morderstwa w nienawiści politycznej. Teraz wychodziło na jaw, że w grę wchodzi kradzież literacka.