Strona:Aleksander Błażejowski - Sąd nad Antychrystem.pdf/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.


ROZDZIAŁ VIII.
W nocnym dancingu.

Mróz od wczesnego rana trzymał miasto w ostrych okowach. Mokre wczoraj jeszcze chodniki i jezdnie błyszczały teraz jak tafla luster, po których ludzie stąpali wolno i ostrożnie, z trudem utrzymując równowagę. Mróz przylepił na konarach i gałęziach drzew grube pokłady śniegu, które w poświacie ulicznych żyrandoli iskrzyły się, jak drobne brylanty, ułożone na puchu waty. Od czasu do czasu wiatr starał się zburzyć dekorację drzew i dął z całej siły w rozłożyste gałęzie, rozpylając pokłady śniegu w suchy ostry pył, który siekł boleśnie twarze i uszy przechodniów. Ludzie jednak nie uciekali do swych mieszkań. Przeciwnie, mimo późnej godziny, szli wolno, wsłuchani w miarowy skrzyp, który wydawał śnieg pod naciskiem ich nóg.
Karnicki szedł wolno przez Plac Małachowskiego, przystanął przed Zachętą, patrzył na białą koronkę, utkaną ze śniegu na szczerniałych gałęziach, potem patrzył na płomiene latarń. Dziwił się dlaczego zdają się być otoczone mglistą kulą, a zakończone niebieskim otokiem. Otok zaczął mu wirować przed oczyma, tak, że Karnicki z niechęcią odwrócił wzrok od promienia lampy. Spojrzał na zegarek, lecz zamiast białej tarczy wirowały mu przed oczyma rdzawo-niebieskie pierścienie. Natężył wzrok, dojrzał, że dochodzi pierwsza. Do domu nie miał ochoty wracać. Bał się teraz tego samego pokoju, który przed kilku jeszcze miesiącami wydawał mu się zaciszną przystanią.
Od ulicy Mazowieckiej toczyła się, po wyślizganym asfalcie, melancholijna dorożka. Woźnica rozglądał się na wszystkie strony, szukając zapóźnionego gościa. Karnicki skinął. Woźnica w lot zrozumiał, bo podciął batem starego konia. Koń przyśpieszył