Strona:Aleksander Błażejowski - Sąd nad Antychrystem.pdf/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

O tej szarej godzinie Karnicki przemierzał pokój nerwowymi krokami. Od czasu do czasu przyciskał rękami skronie, jakby chciał uśmierzyć dotkliwy ból głowy, lub odpędzić przykre natrętne myśli. Długi spacer wzdłuż czterech ścian zmęczył go widocznie, bo przysunął ciężki fotel do okna, usiadł i zapalił papierosa. Wzrokiem błądził bezmyślnie po meblach pokoju, śledził motywy tapety. Wreszcie spojrzał na okno. Oczy jego przyciągały rysunki, które mróz rzeźbił na białych szybach. Szczególnie motywy na jednej szybie pochłaniały silnie jego uwagę. Z białych nieregularnych linji starał się za wszelką cenę stworzyć jakiś obraz. Fantazja jego pracowała silnie. Wyobrażał sobie pałac, którego fasada ozdobiona była tak piękną sztukaterją, jak delikatna koronka. W otwartem wejściu widniała amfilada pokoi, zapraszając do wnętrza. Promienie zachodzącego słońca kąpały ten pałacyk w purpurze.
— Krwawy labirynt, — szepnął Karnicki do siebie.
Potem gwałtownie i nerwowo szukał w swej pamięci, kiedy to widział podobny obraz rzeźbiony na szybie. Przypomniał sobie. Był to ten sam dzień, w którym zaniósł Hance róże. Zerwał je w zaczarowanym ogrodzie, położył na jej piersiach i rozpoczął się wstęp do bajki. Przez dwa lata trwał jej ciąg dalszy.
— Czy teraz ma być koniec? — pytał sam ciebie.
Czerwona poświata gasła coraz szybciej, pałacyk mienił się barwą fjoletową, przeszedł w kolor niebieski, aż wreszcie znikł zupełnie na tle czarnej nocy. Karnicki ocknął się.
W pokoju było ciemno, tylko lampa uliczna rzucała przez okno żółte światło, kładąc na meblach pokoju tajemnicze cienie. Zaczął z niepokojem rozglądać się dokoła siebie. Uporczywie wpatrywał się w każdy mebel, jakby chciał oddzielić tajemniczy cień od właściwych kształtów przedmiotu. Oczy