— Tajemnica urzędowa? — spytał Kierski Sandberga.
Inspektor uśmiechnął się dziwnie.
Tymczasem orkiestra zaczęła grać sentymentalną pieśń włoską o ulicznej kwiaciarce. Skrzypce i czelo łkały smutny refrain:
O Sennora, Sennores“.
Jestem piękna Carmencitta,
Cała pachnę fijiołkami
I obdarzam was kwiatami
O Senunora, Senniores“.
Sandberg przybladł, zasłonił ręką oczy. Kierski trącił porozumiewawczo Lamperta.
— Czy przypadkiem ta sama kobieta, która rozbiła Gałkinowi głowę, nie zraniła panu, panie inspektorze, serca? — spytał Sendberga, śmiejąc się Kierski.
Sandberg szybko nalał kieliszki i wychylił swój śpiesznie.
Skrzypce i czelo łkały dalej...
Wielka sala rozpraw w pałacu Paca była wypełniona po brzegi. Publiczność tłoczyła się nietylko w ławkach, ale wypełniała wszystkie przejścia, skupiła się nawet między filarami ponurej kwadratowej sali.
Rozgrywał się epilog tajemniczej sprawy morderstwa przy ulicy Chmielnej.
Na ławie oskarżonych, obok dwóch policjantów z najeżonemu na karabinach bagnetami, siedziała młoda, przystojna kobieta, w czarnej żałobnej sukni. Wbiła oczy w jesionowy pult ławy, pogrążona zupełnie w zamyśleniu. Czasem przymykała powieki i zdawać się mogło, że drzemie, bo ile razy przewod-