Strona:Aleksander Błażejowski - Sąd nad Antychrystem.pdf/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wszyscy skupili wzrok na jego białych palcach, jakby miały one dokonać rzeczy niezmiernie ważnej. Generał wydostał wreszcie z płóciennych kopert plik dziesięciodolarówek i kilka długich pasków papieru, zapisanych drobną szyfrą.
— Ach, to z Berlina... — mruczał pod nosem Burjatyn. — Bardzo w porę przyszły pieniądze...
Plik dziesięciodolarówek podsunął starzec jednemu z obecnych do przeliczenia. Sam wgłębił się w czytanie skrawków wąskiego papieru.
W miarę czytania, twarz Burjatyna poważniała, potem nabierała wyrazu jakiejś zawziętości. Białe, krzaczaste brwi zbliżały się coraz więcej ku sobie i zeszły się nad orlim nosem. Niekiedy starzec powracał wzrokiem do przeczytanych już ustępów, jakby ich nie rozumiał, potem przecierał nerwowo szkła, jakby niedowierzał własnym oczom. Czytał długo. Astmatyczny oddech poruszał coraz szybciej klatką piersiową i wydostawał się ze świstem, jak przez mosiężną rurę.
Wszyscy śledzili z napiętą uwagą twarz Burjatyna. Głośniejszym oddechem bano się przerwać skupienie.
Wreszcie stary generał odłożył plik papierów, zdjął rogowe szkła, wlepił oczy w ciemny kąt pokoju. W jego dużych, wypukłych oczach krótkowidza malował się gniew, potem żal. Nikt pytaniem nie przerywał zamyślenia. Teraz starzec mruczał jakby sam do siebie:
— Ano! szkoda człowieka...
— Co się stało generale? — spytał nieśmiało ktoś z kąta.
— Ano, jesteśmy ludzie silnych nerwów... przysięgliśmy bezgraniczną ofiarność dla ojczyzny, więc i ten cios zniesiemy... — dopowiadał Burjatyn do własnych myśli.
— Co się stało generale? — spytało już kilka głosów.
Starzec jeszcze milczał, jakby unikał odpowiedzi. Wreszcie cicho wyjąkał.