Strona:Aleksander Błażejowski - Sąd nad Antychrystem.pdf/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

objęła go za szyję przycisnęła usta do jego ust, potem mówiła sennym głosem:
— Ty mnie kochasz? Tak, czasem zdaje mi się, że rzeczywiście przywiązałeś się do mnie, a czasem masz jakieś takie chłodne, niemiłe błyski w oczach, jakbyś mnie odpychał. Wtedy chowam się zaraz, jak ślimak w swoją skorupę, a chciałabym ci czasem opowiedzieć tyle rzeczy o sobie...
— Mów, chętnie będę słuchał...
Ale ona nie odpowiedziała. Coraz wolniej głaskała ręką jego włosy, potem bezwładnie padła na otomanę. Morfina zaczynała działać, rozprężała jej mięśnie, oczy zachodziły mgłą nieprzytomności.
Mężczyzna siedział jeszcze chwilę, rękę położył na jej czarnych włosach i wsłuchiwał się w jej oddech. Po bezsennej nocy i silnej dawce morfiny, zasnęła głęboko. Wtedy wstał, chwycił ją w swoje silne ramiona i sprężystym krokiem zaniósł na łóżko. Delikatnie zdjął z jej nóg lakierowane pantofelki i strannie przykrył kołdrą. Potem wyprostował się i bacznie rozejrzał po pokoju. Cichym krokiem podszedł do olbrzymiego kufra, odchylił wieko i długo w nim szukał czegoś. Wyjął wreszcie jakieś przedmioty i ukrył je w obszernych kieszeniach ubrania. Następnie uchylił drzwi szafy, wyjął biały płaszcz, obramowany puszystym lisem. Wkońcu podszedł do łóżka, a gdy przekonał się, że ona zapada w coraz głębszy sen, zgasił światło i cicho wysnnął się na korytarz.
Szybko zbiegł teraz ze schodów, wszedł do portjerni i długo trącał zaspanego szwajcara, zanim zdołał go obudzić. Kazał zaprowadzić się do budki telefonicznej. Połączył się z ekspozyturą śledczą i wezwał do hotelu komisarza dyżurnego i dwóch wywiadowców; potem spokojnie usiadł w trzcinowym fotelu i zapalił papierosa.
W niespełna pięć minut komisarz policji zadzwonił do bramy hotelu. Nieznajomy wstał, oddał