Strona:Aleksander Błażejowski - Sąd nad Antychrystem.pdf/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Oczywiście, że nie pamiętam co mówiłem, czy wogóle odpowiadałem na jakieś pytania. Teraz mój rozstrój nerwowy będzie niewątpliwie wyzyskany jako dowód, że ja popełniłem morderstwo...
Karnicki umilkł. Zeznania musiały go bardzo wyczerpać, bo twarz nabrała jakiegoś popielatego odcienia, a oczy jakby zapadły w głąb czaszki. Podparł ręką głowę i z wyrazem śmiertelnego zmęczenia patrzył w oczy prokuratorowi.
— Czy chce pan dalej zeznawać? — spytał Zabielski.
Oskarżony skinął głową twierdząco.
— Tak, chcę dziś zrzucić z siebie cały ciężar badań. Jutro już bym ich może nie przetrzymał. — odpowiedział cichym głosem.
— W takim razie może mi pan wytłómaczy, dlaczego rękopis Gałkina, znaleziony w pańskim biurku, jest tak pognieciony i zmięty, jakby był przedmiotem, o który toczyła się walka dwóch ludzi?
— Bardzo proste. Dla napisania „Sądu nad Antychrystem“ wybrałem się w Tatry, gdzie zamieszkałem u znajomego bacy przy Pięciu Stawach. Rękopis miałem w plecaku, który służył mi niejednokrotnie za poduszkę. Nie mógł więc inaczej wyglądać...
— Rozumiem.
— Panie prokuratorze — wybuchnął niespodzianie Karnicki — uważam pana za człowieka z honorem i sumieniem, niech mi pan powie, czy podejrzenia przeciw mnie o zamordowanie Gałkina są poważne?
— Niestety tak. — potwierdził Zabielski.
Karnicki ukrył twarz w dłoniach, po chwili spazmatyczny płacz wydobył się z jego piersi, przez zaciśnięte palce przeciekały obfite łzy.
Zabielski westchnął, żal mu było młodego człowieka, którego okoliczności wplątały w tak niebezpieczną matnię.
— Panie Karnicki — przemówił wreszcie prokurator. — Na rozpacz jest zawsze czas. Teraz powi-