Strona:Aleksander Arct - Spiskowcy (1907).djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   25   —

— Chcemy! — zakrzyknęli wszyscy jednogłośnie.
— A więc powinniście zburzyć wszystkie zamki drapieżców-vogtów a przedewszystkim sarneński i żyć potym szczęśliwie, jak nasi ojcowie tu żyli!
— Uczynimy tak! Niech nam pomaga Bóg!
— Kiedy nastąpi dzień, w którym padną wszystkie zamki — zawołał Winkelried — zapalimy na górach stosy smolnego łuczywa. Niech wie cała Szwajcarja, że jest już wolną i szczęśliwą!
— Najgorsza sprawa będzie ze zdobyciem zamku Gesslera — rzekł Reding. — Dużo się krwi przeleje, zanim się od niego uwolnimy.
— Mnie tam poślijcie! — zawołał Baumgarten. — Znam dwuch takich ludzi, co mi nie odmówią pomocy. Są niemi Wilhelm Tell i Arnold z Melchtalu. Na czele kilkudziesięciu towarzyszów załatwimy się z zamkiem prędko. Zgadzasz się Tellu?
— Oto moja ręka! — odparł Tell.
— Bracia! — odezwał się Rosselman. — Noc już na schyłku. W górach budzi się świt i zaczyna różowić szczyty. Niech i nam zaświta światło wolności. Powitajmy je okrzykiem: — Witaj swobodo!
— Towarzysze! — rzekł Fürst — uświęćmy nasz związek przysięgą, że wspólnemi siłami będziemy się bronili od grożącego nam niebezpieczeństwa.
— Przysięgamy! — zawołali obecni i podniósszy prawą dłoń do góry, zawołali:
— Chcemy być wolnym narodem. Wolimy śmierć, niż życie w niewoli!
— Amen! — rzekł Rosselman.

∗                              ∗