Strona:Album zasłużonych Polaków wieku XIX t.1.djvu/467

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sto wyrażał: „Zamarł mi świat cały ze śmiercią matki.“
Czy z braku rozwoju umysłowego, czy też z braku chęci, z początku niedostateczne a nawet bardzo słabe, czynił postępy w nauce. Zniechęcony tem ojciec postanowił oddać go do rzemiosła bez wiedzy matki, która bawiła wówczas u brata na prowincyi. Młody więc Zygmuntek terminował u złotnika Westfalewicza, zawołanego pijaka i awanturnika, skutkiem czego chwile tam spędzone przedstawiały się później księdzu Zygmuntowi „jako obraz istnego piekła.“
Wszakże cięższem nad to było rozwianie pierwszych marzeń i pragnień. Od młodych bowiem lat żywił on w sobie żądzę zostania kapłanem. Ale nie zaraz miało to nastąpić. Nadjechała wprawdzie matka z wujem do Krakowa i zobaczywszy swego faworyta w tak opłakanym stanie, odebrała go z terminu, a wuj, otrzymawszy solenne przyrzeczenie pilności, zobowiązał się wziąć na siebie koszt dalszego jego wykształcenia; ale z narady wypadło, że oddano go na razie do szkoły technicznej, do której przez lat trzy uczęszczał, a w 1841-m r. przeszedł do gimnazyum, gdzie po złożeniu egzaminu przyjęty został do klasy trzeciej; cztery następne aż do filozofii ukończył chlubnie w 1845-m roku. Z ławki szkolnej wprost udał się do seminaryum na studya teologiczne i jako alumn znajduje się od 1846-go r. w spisie duchowieństwa dyecezyi kielecko-krakowskiej; — czasu więc na jego rzekome karyery: wojskową, cywilną i aktorską, absolutnie niema. Jeszcze, jako kleryk, zaczął on w czasie wakacyj występować na ambonie po wiejskich parafiach. Pierwszem atoli większem wystąpieniem «przed wyższą nieco publiką» były dwa kazania w Murawicy i mowa żałobna na pogrzebie obywatela Jadowskiego, którą koniecznie chciano drukować, ale młody mówca nie pozwolił na to.
Święcenie wyższe odebrał w grudniu 1849 r. z rąk ks. biskupa Łętowskiego, który proroczo odezwał się o młodym lewicie: «Ten księżyk będzie kiedyś ozdobą duchowieństwa polskiego.» Pierwszą posadą jego w Krakowie był wikaryat u św. Floryana na Kleparzu. Ledwo się pokazał na ambonie, odrazu wypłynął wśród duchowieństwa, jako niezwykły talent krasomówczy. Uderzał świeżością pomysłów, przybranych w styl barwny i poetyczny, młodzieńczym zapałem i duchem prawdziwej pobożności, którym był całe, życie wskroś przejęty. Wkrótce jednak udał się z przyjacielem swym ks. Popielem, dzisiejszym arcybiskupem warszawskim do Lowanium, gdzie oddał się cały pracy naukowej.
Z wielkim zasobem wiedzy wrócił stamtąd do Krakowa i tu został wikaryuszem przy parafii Wszystkich Świętych, a przytem kaznodzieją katedralnym. Ale niedługo tym razem, bo zaledwo kilka miesięcy zachwycał Kraków swoją wymową, gdyż w jesieni 1852 r. wyruszył do Rzymu kosztem hr. Anastazyi Sołtykowej, która udzieliła mu już przedtem funduszu na kształcenie się w Lowanium. Po złożeniu trzech egzaminów z teologii cum summo aplausu z wieńcem doktorskim i tytułem Apostolici Missionarii, powrócił do kraju, aby zdobytych skarbów wiedzy «użyć na nabycie królestwa Chrystusowego i sobie, i bliźnim.»
Pole do działania otwarło mu się szerokie, jako spowiednikowi i kaznodziei na zamku. Najpierw, jak to było wogóle w zwyczaju w Galicyi, czytywał swe kazania, atoli później pierwszy z księży krakowskich dał przykład wygłaszania kazań z pamięci. Coraz szerzej rozchodziła się sława młodego kaznodziei i coraz liczniejsze jednała mu koło zwolenników i wielbicieli. Wszystkie domy arystokratyczne zapraszały go na swe salony, uważając sobie za zaszczyt, jeśli się gdzie pojawić raczył, ale ks. Golian bywał tam tylko, gdzie musiał, albo gdzie go zniewalały obowiązki wdzięczności.
Ale to życie w wielkim świecie nużyło go i dla tego wśród największego powodzenia postanowił usunąć się od świata i wstąpić do zakonu, jakoż 7-go marca 1858 r. przywdział habit dominikański w Krakowie, ale już po roku, przekonawszy się, że życie zakonne nie odpowiada jego powołaniu i usposobieniu, przywdział na siebie napowrót «czarną sukienkę» i powrócił na dawną posadę spowiednika i kaznodziei na Wawelu. Tu z ambony wygłaszał szereg mów, mających za zadanie obronę Papiestwa w chwili dążenia do zjednoczenia Włoch; przy tem w r. 1860 i 1861-m wydał w tymże celu cały szereg broszur, gruntownie opracowanych, a mianowicie: Słowo o prawdziwem zjednoczeniu, Nieprzyjaciele sprawy papieskiej w Polsce, Baczność katolicy, Rozbiór broszury: Papież i Polska, Kilka słów o doczesnej władzy Papieża i t. d.