Strona:Album zasłużonych Polaków wieku XIX t.1.djvu/424

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jak widzimy, Osiński dbał wiele o urozmaicenie widowisk, a jako dyrektor, podtrzymując tradycye szkoły Bogusławskiego, czuwał nad czystością języka i wyraźnem wymawianiem i akcentowaniem myślowem wyrazów. Z tej to tradycyi pochodziło, że najznakomitsi z późniejszych naszych artystów, jak Żółkowski (syn), Kró1ikowski i inni, wymawiali: kobiéta, mléko, chléb, zachowując właściwe im pochylenia, gdyż takie brzmienie miały w dobrej polszczyźnie. Przedewszystkiem zaś przestrzegał, by artyści wyuczali się dobrze swej roli, tak, iż nigdy nie zdarzało się, by widz wprzód słyszał słowa suflera, niż grającego aktora. I gdyby Osiński przestał był na tem, co zdziałał jako tłómacz, mówca, urzędnik sądowy i dyrektor sceny krajowej, niewątpliwie posiadałby niezaprzeczone prawa do sławy. Ale już jako członek Towarzystwa przyjaciół nauk, w którem od r. 1801 pełnił obowiązki sekretarza, zaznacza swój wpływ ujemnie, przyczyniając się do odrzucenia rozprawy Fr. Wężyka o tragedyi, w której ten na lat siedm przed K. Brodzińskim dla poezyi dramatycznej szersze widnokręgi otwierał. Później los, zbyt szczodry dla niego, postawił go na stanowisku, na którem jeszcze w wyższym stopniu wykazał brak naukowego przygotowania. W r. 1818 powołany jako zastępca profesora na katedrę literatury, miał już lat 61! Było to więc zbyt późno, by się sam czegoś nauczył lub o wielu rzeczach zapomniał, skoro przez życie całe, począwszy od zdobytego w szkołach pijarskich wykształcenia, do środowiska, w którem się rozwijał i działał, wszystko utrzymywało jego umysł w ciasnych wyobrażeniach francuskiego klasycyzmu. Tą drogą jednak krocząc; zdobywał coraz wyższe uznanie. W r. 1821 zostaje już profesorem rzeczywistym, w r. 1824 profesorem radnym, a w marcu 1830, jako doktor filozofii, dziekanem na wydziale nauk i sztuk pięknych. Wobec tego więc co mogły go obchodzić jakieś prądy nowe w literaturze, o których rozpisywał się 27-letni Brodziński, co reforma, dokonana w niej w Niemczech, lub wreszcie przewrot, jaki w Anglii sprawili Bums, Lakiści, Byron i Shelley, kiedy on z «Listem do Pizonów,» z «l’Art poétique» Boileau w zanadrzu, wygłaszając z katedry teorye Laharpa tym dźwięcznym, metalicznym głosem, jaki mu był właściwy, i deklamując ustępy z Eneidy, Ziemiaństwa, z Sztuki rymotwórczej lub tragedyj Kornela, wprawiał w zachwyt piękne panie w stolicy i zdobywał sobie poklask mężów posiwiałych w boju lub na polu pracy społecznej. Na scenie wprawdzie, jako dyrektor, wystawiał tragedye Szekspira, Szyllera, gdyż należało urozmaicać widowiska, by teatr nie świecił pustkami; lecz na katedrze w poważnej profesorskiej todze, drwił sobie z ich smaku i oburzał się brakiem trzech jedności. Wprawdzie bruździł mu nieco młody kolega Brodziński; ale z nim nie potrzebował się liczyć: nie odciągał mu swemi wykłady pachnących i udekorowanych słuchaczów: zaledwie młodzież około swej katedry gromadził, a zresztą i on swym bohaterom ludowym nadawał formę do klasycznej zbliżoną.
I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie grom, co spadł z pogodnego nieba. W Wilnie wyszły dwa tomiki «Poezyj,» przez jakiegoś Adama Mickiewicza wydane. Obejmowały one utwory nie nowe pod względem ducha i formy dla zachodu, ale, jako romantyczne, wyklęte przez klasyków warszawskich. Poeta był nieznany, ale miał odwagę urzeczywistnić to, co K. Brodziński w r. 1818 zapowiadał w swojej rozprawie, lecz czego sam nie śmiał w praktyce dokonać. Zuchwalstwo więc młodego poety oburzyło wszystkie powagi, które wygodne miejsce dla siebie na Parnasie znalazły. Zżachnął się i Osiński, ale w poczuciu swej wielkości gardził przeciwnikiem. Dotąd nie było w literaturze przykładu, by jakiś młodzik śmiał jej nadawać nowy kierunek. Wszyscy w niej wiodący rej byli to mężowie posiwiali w usługach kraju, zajmujący wysokie w społeczeństwie stanowiska, mile widziani w najarystokratyczniejszych salonach stolicy. Gdyby któremu z nich przyszło do głowy reformować poezyę, Osiński poczytałby to za klęskę, bo człowiek taki, miałby za sobą powagę wieku, urzędu i swym przykładem mógłby pociągnąć wielu za sobą. Ale na uroszczenia wychowańca uniwersytetu wileńskiego mógł tylko lekceważąco wzruszyć ramionami. On, wyrocznia dobrego smaku uznany za pierwszorzędnego krytyka, na którego sąd zdawały się takie, jak Koźmian, wielkości i z niepokojem oczekiwały wyroku, czy wiersze ich znajdzie dość utoczone i gładkie, nie miałżeby dość powagi, by poskromić, a nawet w proch zetrzeć śmiałka, który w swej prezumpcyi targał się na uznane przezeń i ogół oświecony poetyckie prawidła?... To też z wysokości katedry wygłosił znaną parodyę z «Dziadów:»