Strona:Adolf Pawiński - Portugalia.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

znów jak sturamienny centaur zielone ku ziemi rozciąga ramiona, najeżone tysiącami kolców. Nad niemi króluje agawe i swe liście jak miecze rozstawiła na straży ogrodu, albo je rozwija jak kandelabr bogaty.
Idąc daléj, ciekawe postrzegamy oblicza. Śniada cera, ciemne włosy przeważają ciągle. Tu przesunie się twarz kreola, tam marynarz jakiś cudzoziemski odsłania swą szyję i pierś ogorzałą. Snują się jakieś postacie ludowe, a każdy głowę osłonił czapką zwieszoną ku ziemi, jak te, co je u nas w szpitalach noszą chorzy. Istna czapka frygijska: jedne ponsowe, inne błękitne, częściéj czarne.
Ale pocóż pisać o tych rzeczach, kiedy się na nie tylko pobieżnie rzuca okiem? Czemu niemi zaprzątać uwagę czytelnika, kiedy się ku innym sprawom zwrócić należy? W saméj nawet Lizbonie wszyscy podobno tylko o kongresie mówią — o jednym i o drugim — archeologicznym i literackim. Jest to wypadek historyczny dla „małéj Portugalii”. Na twarzach tych, co obok ciebie przechodzą, widzisz pewne zajęcie się tymi cudzoziemcami, którzy się po ulicach snują, zmierzając ku akademii nauk. Czyżby Lizbończyk nie poznał odrazu tych gości, co takie stanowią przeciwieństwo nietylko w stroju, ale i w rysach twarzy, w kolorze włosów? Kiedy niekiedy słyszysz téż wyrazy: um estrangeiro, senhores es-