Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przyjmowano to od niego tak, jak gdyby inaczej być nie mogło, a wymagano coraz więcej. Co zarobił, co oszczędził, wydarł innym, ukradł — wszystko niósł na łono rodziny, na swój jedyny ołtarz. Rzadko kiedy miał tę pociechę, że zupełnie zadowolił życzenia. Bo gdyby nawet nic w domu nie brakło, to zawsze jeszcze obiło się o jego uszy jakieś pragnienie ptasiego mleka: „Oh, gdybym ja miała fortepian!“ Niestety na fortepian nie mógł się zdobyć! Ale chleb mieli, dostatek mięsa: zające, sarninę, kuropatwy, dzikie kaczki; tylko dla niego zbrakło niekiedy. I przez zimę ciepło im było w domu, choć on nieraz dobrze wymarzł, zastawiając wnyki na zające, albo ścinając drzewo w cudzym lesie Bez mięsa i w zimnej izbie Marysia nigdyby tak nie wypiękniała.
Łatwo zrozumieć, dlaczego Tetera zbliżył się do brata Malwy, strzelca i strażnika pewnej części lasu morzelańskiego. W Malwiczach, wśród sąsiadów, nie miał żadnego przyjaciela.
— Byle się dotknął człowieka, już go orznął — kręt, cygan! — mówiono o Teterze.
Ale i rodzina mu się nie wywdzięczała za to, co dla niej robił. Matka i dzieci ciągle były w zmowie na niego i, jeśli im czegoś w domu brakowało, dawały się słyszeć: „Co sobie ten stary myśli?“ „Trzeba wsiąść