Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sobie pędrak jaki grosz zarobił! Strzelec kiedy niekiedy dostawał pod swoją władzę owych smarkatych psotników, którzy go „Mysim królem“ przezywali. No, ale przecie w czasie naganki żaden z tych mazgajów wyrwać się z niczem podobnem nie waży. A jak one to hukają, rade, że się w borze wyhałasować mogą! Jeden psa udaje i kto nie wie, przysiągłby — prawdziwego ogara słyszy.
Dopiero kiedy już masz nagankę, trzebać się rozejrzeć w kniei, zawczasu sobie ułożyć w głowie porządek zakładów, żeby potem galimatjasu nie było, a panowie — mieli gdzie jutro przez cały dzień polować.
— W tamtych wrzosowiskach trzeba będzie napędzić dziedzicowi na strzał sarenkę... Szkoda, ale przecie to jego własność — niech sobie strzeli do czego grubszego!
Czasu na takie przygotowania Malwa miał niewiele. Zostawił choremu Frankowi garnuszek mleka, parę jajek, kawałek chleba, pogłaskał go po głowie: „Wypoczywaj tu sobie, synku!“ Potem zarzucił na ramię dubeltówkę szafarza, przeżegnał się na progu i wyszedł.
Dążył ku wsi, a w myśli stał mu ciągle pan Kacper z butelką walerjany. „Biedny człowiek! Choróbsko ciężkie go przysiadło, wygląda zupełnie jak pijany... Nieszczęście którego dnia na dwór spaść może“. Pod wpływem tej myśli zaczął odszeptywać pacierze do