Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




XXI.


Zaopatrzony w dubeltówkę, dzięki szafarzowi, Malwa i tak jeszcze do późnego wieczora nie miał spokoju.
Urządzić polowanie i to z dziedzicem — toć nie żarty! Wszystko na głowie strzelca. Należało w jednej, drugiej wsi obwołać nagankę, to jest nazganiać dzieci, które jak psy idą, w knieję i strzelcowi zwierzynę napędzają. Dużo się ma kłopotu z takimi smarkaczami: moresu to nie zna, posłuchu nie rozumie, nigdy się na czas nie zbierze, a jeśli ci dwudziestu potrzeba, musisz ich czterdziestu zamówić; bo połowa tej hołoty z pewnością się nie stawi. Rządź tu dopiero w lesie tem psiarstwem! Inni tam strzelcy kijem sobie radzą. Malwa miał serce miękkie, nie zniósłby płaczu dziecka. Pan Jezus tak postanowił, że taki mały śpiczak, co od ziemi nie odrósł, jest też bliźni, staremu równy. Ha, dobre i to, żeby