Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

znaczył Chyleckiemu godzinę na posłuchanie nadzwyczajne. Doktór każdemu musiał opowiadać swoje zajście z koniuszym, a że je opowiadał coraz inaczej, przeto ci, którzy to znowu powtarzali, narażali się na ciężkie zarzuty rozsiewania niezdrowych ziarn fałszu.
— Ja to słyszałem z ust samego doktora! — wołał stelmach.
— I ja sobie też z palca nie wyssałem! — odpowiadał ogrodnik.
Skończyło się na wybuchu obelg i długogotrwałej wzajemnej nienawiści. Przytem nie zapomniano Trezorowi, że zginął dla dobrej sprawy.