Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tu się rozmowa na chwilę urwała i strzelec znowu ją nawiązał:
— W którąż stronę idziesz?
— Każdy widzi, że — do Morzelan...
— Pójdziemy razem — dobrze?
— Nikt nie broni!
Malwa szedł obok Franka i tak rozmyślał w głębi duszy: „Jeżeli tylko dubeltówka została w domu, mógłbym ją wydostać dzisiaj... Wpaść do domu, powiedzieć Florze, że przychodzę po swoją dubeltówkę, zabrać i koniec... A może lepiej namówić Franka, żeby mi strzelbę wyniósł i do rąk oddał?“ To ostatnie więcej przemawiało do przekonania strzelca, ponieważ bał się czegoś tych kobiet. „Ambitne takie i wyśmiewaczki.“ Zwrócił się więc znowu do chłopaka:
— Wiesz ty Franusiu, że ta dubeltówka, z którą ojciec twój chadza na polowanie, jest własnością dworu morzelańskiego?
— No wiem, ma się rozumieć! Cóż z tego?
— Koniecznie mi dzisiaj potrzebna i przyszedłem ją odebrać.
— Ale starego niema w domu.
— Ogromna szkoda! Mógłbyś przecie wyręczyć ojca i strzelbę mi oddać — nic wielkiego.
— Jeno stary połamałby mi kości za wtrącanie się w nieswoje rzeczy.
Malwa zapomniał, że ma do czynienia z rodzonym synem Tetery, który odziedziczył