Strona:Adolf Dygasiński - Zając.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„A to co, Panie święty? Zgórowałem widzę; bo nad łbem kota aż się zakurzyło, tak szrót obrzucił kotlinę... Ha, cudza strzelba!“...
Po tym strzale wyskoczył szarak i — zupełnie jak by dostał kołowacizny — kręcił, obracał się w kółko, a nareszcie przystanął i najspokojniej w świecie stał oko w oko naprost strzelca. Malwa widział teraz przed sobą ogromnego kota bez słuchów. „Oo, to ten sam!“... Strzelec przypomniał sobie, że ten sam zając już się był raz przed nim ocalił, a i Tetera do niego nie strzelał z obawy, aby nie zabić brata, który się modlił pod krzakiem; no i teraz znowu wyraźnie stoi to „bydlę naznaczone w Bożej oborze“... „Jest w tem coś takiego.“
Malwa nie śpieszył się z nabijaniem pojedynki, tylko spoglądał na zająca i szepnął: „Jest w tem coś takiego.“ I pierwszy raz może na świecie strzelec przestraszył się zająca i odszedł.