Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Odebrawszy tyle niespodziewanych a silnych wrażeń, przystanął teraz pan Albin, jak człowiek, który nieuchronnie potrzebuje chwilki czasu, aby sobie powierzchownie zdać sprawę z tego, co tak nagle zaszło. Nie miał na to czasu, gdyż właśnie spostrzegł przechodzącą mimo Lutę. Chwycił się za kapelusz, zdjął go do ukłonu; ale ona miała fizjognomję sztywną, pogardliwą i przeszła, jakgdyby go wcale nie widziała, podążając za Morusieńką i Asem.
Ta niespodzianka najzupełniej stropiła Zabrzeskiego; nie jadł wcale śniadania, lecz poszedł prosto do domu na Erywańską. Usiadł i przebiegał myślą dzieje swojego uczucia. Wszystko poszło z Asa; marny pies może jednak w życiu człowieka odegrać znaczną rolę.
Rzecz dziwna, zakochani ludzie mają najwyższą skłonność do rozmyślań, a wcale nie są zdolni myśleć, oglądać myślą swojej własnej duszy. Dusza ta jest wprawdzie jakby cyrkiem czy teatrem, gdzie sobie najrozmaitsze uczucia urządzają przedstawienia, ale zupełnie brakuje widzów. — „No i cóż dalej? Na czem się to wszystko skończy?“
Tymczasem na Sewerynowie było istne piekło. Dopiero teraz się wydało, że Luta to nieustannie podżegała starego, ażeby się uzbroił w ojcowską powagę i dał dobrą naukę „smarkaczowi“. Proces o pokąsanie przez Asa Pyty dolał tylko oliwy do duszy emeryta, zaniepokojonego o najmłodszą z córek. Luta bowiem wyraźnie powiedziała ojcu, że Morusieńka jest bardzo zalotna, może łatwo zostać kokietką, pójść po drodze zgubnej dla siebie i rzucić „cień na całą rodzinę“. Czy to była zwyczajna złośliwość starej panny, gotowej każdemu dokuczyć, czy fortel, ażeby w taki sposób Zabrzeskiemu przeciąć drogę zabiegów względem „smarkacza“, a napędzić go ku sobie, czy naresz-