Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Żeby podtrzymać to mniemanie, znaleźli się zaraz ludzie, którzy na własne oczy widzieli, że wyżeł w pogoni za kotem przesadzał nadzwyczajnie wysokie parkany.
— On bestja i na drabinę wylezie, kiedy mu potrzeba! — wtrącił jakiś człowiek, świadomy zdarzenia z łojem na fabryce, a podciągający pod pojęcie drabiny owe wygodne schodki, z których pies zwlókł kapotę i dzbanek z łojem.
Trudno było nie przegrać sprawy wobec tylu dowodów. Kalasanty, jak rabin, kiwał tylko głową, zdawało się, że jakoś niebardzo ufa świadkom; ale zachwiała się jego sprawiedliwość, kiedy Pelagja gromkim a groźnym głosem fuknęła:
— Cóż się pan Kalasanty jeszcze namyśla? Czy taki gałgan, co dusi kury, indyki, nie może zjeść także sarniny?
Zmiękł natychmiast kucharz, który, nawiasem mówiąc, jak każdy człowiek spokojny, bał się nadzwyczajnie niewieściego języka.
— A tak, tak! Skoro dusił kury, indyki, to pewnie zjadł i sarninę! — rzekł Kalasanty głosem powolnym, jakim przemawiają ludzie ślamazarni, nie mający odwagi bronić swoich przekonań.
W niecałą godzinę potem obiegała po Mączynie wiadomość, że As wykradł i zjadł ogromną pieczeń sarnią; przytem oblizywali się zarówno opowiadacze, jak i słuchacze.
Każdy niegodny czyn, popełniony rzeczywiście lub przypuszczalnie, pociąga za sobą objawy mściwości społecznej. Występną jednostkę spotyka prześladowanie, surowsze, niż kara sprawiedliwości, bo ono nie zna granic i końca. Jest to już właściwością natury ludzkiej, aby w całem szukać dziury, aby w rzetelnej nawet cnocie wynajdywać złe strony; cóż dopiero mówić o czynach, napiętnowanych, jako występne! Wyrozumiałość, pobłaż-