Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

albo za bramą pojawił jakiś przedmiot żywy, godny psiej uwagi, As zrywał się natychmiast od lekcyj i ze szczekaniem pędził co tchu sprawdzić prawa pobytu tej istoty w okolicach pałacu. Inne psy wcale się do lada czego nie kwapiły, tylko na miejscu wyczekiwały, co za skutek wydadzą Asowe zwiady. One to nieraz już sprawdziły, że ten wyżeł warjat zapala się na widok wrony, a nawet na marnego wróbelka gotów jest do upadłego szczekać.
Niekiedy atoli urywał się z uzdy w stajni, koń, nazwiskiem Karpowicz, i wpadał na dziedziniec; w takich razach mademoiselle nie zdołała już ani jednego ucznia przy lekcji zatrzymać. O, bo Karpowicz co innego! Dzieci Ledy i Murata, tak obojętne zwykle, jeśli ich As nie podniecał, wpadały jednak w zapał wojenny, gdy spostrzegły Karpowicza. Miały one dawne rachunki z tym koniem, który je ogromnie lekceważył, a każdy z trzech braci nieraz od niego kopytem oberwał pamiątkę.
Karpowicz był to sobie stary szkapa, który na starość jadł w Mączynie chleb łaskawy, a tylko czasami używano go do drobnych posług przy dworze. Ale nie należał on bynajmniej do rzędu owych niedołężnych staruszków, którzy w kalectwie i dolegliwości spędzają swoją sędziwość; przeciwnie, Karpowicz sprawiał wrażenie krzepkiego ćwika-starca z minionego pokolenia, co to do późnych lat przechowuje fizyczną dzielność i umysłową trzeźwość, a o którym się zwykło mawiać: — „Choć stary, ale jary“ — „Stary, a niejednegoby młodego przeskoczył.“
Puf, Pif i Pai wiedziały, że krowa, cielę, bezrogi czworonóg, nawet każdy inny koń za pierwszem ich szczeknięciem i natarciem w popłochu uchodzą; przeto trzy pałacowe psy niechętnie robiły wyprawę na tak lękliwego przeciwnika. Co