Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciąg ruszył ku wielkiemu zadowoleniu hrabiny, ogromnie udręczonej tą psią swawolą. Jednakże już na samym początku podróży — nowe nieprzewidywane utrapienie. Szczelnie zamknięty teraz wyżeł musiał sobie widać przypomnieć niedawny pobyt w zwierzyńcu, zdjęła go nadzwyczajna żałość, którą też zaczął wyrażać jękami wycia i skowytu. Do samego Brześcia rozmaici pasażerowie nieustannie nalegali na konduktora, domagali się koniecznie, ażeby „coś zrobił“ z psem, który jednych oburzał, innych przerażał, jeszcze innych rozrzewniał i budził w ich duszach strach przesądny: „Podróż, rozpoczęta wśród psiego wycia, z pewnością nie skończy się pomyślnie“. Ze wszystkich stron dawały się słyszeć głosy:
— Panie konduktorze, panie konduktorze! Na miłość Boga, trzeba coś z tym psem zrobić!... Uszy puchną!...
Byli i tacy, którzy bez ogródki wykrzykiwali:
— Ja płacę i nie chcę słuchać psiego wycia!
Konduktor biegał, jak oparzony, wysłuchiwał z jednakową cierpliwością skarg i okrzyków oburzenia, a nie wiedział, co właściwie ma począć. Ponieważ pies miał bilet, przeto służyło mu prawo podróży koleją; no, a wycia trudno mu było zabronić. Owszem, przewodnik pociągu stukał kilka razy do psiego przedziału, wykrzykując groźnie.
— Ej, ty tam, bestjo, siedź mi cicho, nie trap ludzi!
Nic to jednak nie skutkowało. Dopiero na stacji w Brześciu błysnęła konduktorowi w głowie szczęśliwa myśl, pozwalająca pogodzić przepisy służby z wymaganiami podróżnych. Znalazł się dla hrabiny zupełnie oddzielny przedział w pierwszej klasie i tam też As mógł mieć teraz pomieszczenie. Wprawdzie przepis brzmi wyraźnie, że do przedziałów ludzkich na żaden sposób nie wolno