Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szana i widziana. Niektórzy mieli na ustach uśmiech złośliwego zadowolenia, radzi oczywiście z tego, że jakiś bliźni ma z niespokojnym wyżłem tyle utrapienia. Człowiek, nie mający odwagi cywilnej, aby stawić czoło i lekceważyć opinję ulicznych gapiów, byłby się niezawodnie wyrzekł Asa, wyrzuciłby go z dorożki. Hrabinę krzepiła myśl, iż to robi dla syna. To też gdy przed wieczorem Miecio przybył do matki, obcowanie z wesołym i niezmiernie zręcznym Asem sprawiło mu tyle rozkoszy, iż, rozpromieniony, zawołał w uniesieniu:
— Ah, mamo, jakże jestem szczęśliwy!
Ponieważ rzeczywiście był szczęśliwym, wynagrodziło to najzupełniej trudy i kłopoty matki. Chłopiec, który był u kresu rocznego kursu szkolnego, odbył egzaminy, miał pewność promocji, spokojnych wakacyj, i ten pies, co się właśnie wydostał z okratowanej klatki, stanowili jak najzupełniej dobraną parę. Brakowało tu tylko artysty, ażeby uchwycił tę chwilę szczęścia i pędzlem ją odtworzył. Któż inny mógłby się pokusić, aby rzetelnie zrozumieć niewinne i proste uczucie?
Najniespodziewaniej atoli wśród owej uciechy, gdy As szalał, a Miecio śmiał się do rozpuku, przybywa telegram, wzywający hrabinę do niezwłocznego powrotu. Sprawiło to takie wrażenie, jakgdyby w dzień pogodny czarna chmura nagle zaćmiła słońce. Niema rady, trzeba koniecznie wracać do Mączyna, zabrać Asa, a Miecia jeszcze na sześć dni zostawić w Warszawie!
— Żeby mi to mamunia zostawiła Asa! — odezwał się chłopiec smętnym głosem.
— Nie, synu, nie! Coby na to powiedział pan profesor, pani profesorowa, gdybyś im psa do domu przyprowadził?...
Powiedziawszy to, matka żegna syna, udając przed nim, że ma twarde męskie serce, zabiera