Strona:Adolf Dygasiński - As.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wota. Jakkolwiek ciągle jeszcze jakieś tęskne marzenia zdradzał nocnem wyciem, jednak w dzień zasiadał częstokroć na ogonie, podnosił wgórę uszy, jak za swoich dobrych czasów, i w tej postawie zwracał na się uwagę rozmaitych zwolenników zwierząt.
Przy niedzieli tłumy ludzi przybywały do Bagateli — tak się zwie miejscowość, gdzie był ogród Zoologiczny przed niedawnemi czasy. Każdy gość, wiedzący z zoologji tyle, że łacińska nazwa leo znaczy lew, zatrzymywał się przed klatką Asa, wodził mimowolnie oczyma to po napisie, to po wyżle i niejeden odchodził, wzruszając ramionami. Bardziej atoli filozoficzne umysły, ludzie tacy, którzy wszędzie widzą myśl jakąś, a choć nie widzą, to jej szukają, różni myśliciele łamali i suszyli sobie głowy pytaniem: — „Co znaczy pies w lwiej klatce? Byłażby to jaka przenośnia?“ — Napróżnobyś takiemu tłumaczył, iż rzeczy tak należy brać, jak są. Jeden nawet ze stalszych bywalców w zwierzyńcu wykładał to w następujący sposób:
— Widzicie, państwo, ten oto pies jest mlecznym bratem lwów, ponieważ mamką była wyżlica, jego rodzona matka.
Taka odpowiedź na pytanie najzupełniej zadawalniała niektórych i szli sobie dalej, unosząc przekonanie, że stanowi ona dostateczną przyczynę pobytu Asa w lwiej klatce.
Właśnie tej samej niedzieli przed kratą Asowej klatki znalazł się także szewc z Sewerynowa, Kąskiewicz, który tutaj przybył z żoną, dwoma synkami i córeczką. Pan majster, ubrany odświętnie, parasolem pokazywał malcom dzikie zwierzęta, powtarzając od czasu do czasu:
— Przypatrzcie się, bo wam się to kiedy przyda!