Strona:Adam Szymański - Dwie modlitwy.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na mnie, widzi zrazu, je cóś, no i zaro: a co ci, a mój ty? jak baba zwyczajnie. Jak zaczęna dopytywać, a widzę, sama już, Bóg wie nie co, myśli, powiadam: ot co, ludzie ze mnom tero inaksi, a od cegoj, nie wiem? No i mówię, jak było. Ano to jakem tylo powiedział, Maryś rękoma plasnęła i wiem, powiada, bez kogo to, i, patrzy mi się, prawdziwie, bez nikogoj inszego, tylo bez tego ladaco, Mateusza.
— A Mateusz brat mój był starszy i choć to ludzie mówią, niedaleko jabłko od jabłoni pada, na ten raz nieprawda, bo ani ojce, ani dziady takimi nie byli, ladaco i nic więcej.
— Cóż bez niego? powiadam.
— A to bez niego, Maryś ga-