Strona:Adam Szymański - Dwie modlitwy.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rozpłynęły się wraz z piosenką, którą sobie zanucił p. Stanisław:

A gdzie drzewo rąbią,
Tam wióry padają:
Wtenczas ojcom miłe dzieci,
Gdy im się chowają...

Ale i przeciw tak słabemu echu owych smutków rozweselony Maciej energicznie zaprotestował:
— Ee! dałby już pon pokój tym dzieciom, ja ta piąciu mom i nietyla się o nich troskam, co pon o idnego!
Szewc widocznie uznał wielką słuszność tej śmiałej uwagi, bo zamilkł i machnąwszy tylko ręką, zaproponował mu nastawienie samowaru. Głośno i wesoło spełniał Maciej swą robotę w kuchence. O ulubionym swym posterunku, »ławecce trocha moc-