Strona:Adam Szymański - Dwie modlitwy.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Es, te i usta już otwierał na wymówienie trzeciej litery, gdy Maciej nieopatrzny, zachowujący się w czasie mego pisania najprzyzwoiciej, ni stąd ni zowąd palnął niespodziewanie:
— Ażeby tyz pon...
Palnął i rozumie się, nie skończył: szewc położył pióro i wysoko podniósłszy głowę, aby przez okulary spojrzeć na Macieja, napewno żałującego już niewczesnego odezwania się, wyrzekł sucho:
— Macieju, przeszkadzacie.
Maciej spąsowiał i naturalnie słowa już nie pisnął; szewc dopisał swe nazwisko bez przeszkód, wyjął pieniądze, które, aby uniknąć na drugi dzień — pomyłki, włożyłem zaraz wraz z listem w zaadresowaną kopertę.