Strona:Adam Mickiewicz Poezye (1822) tom drugi.djvu/073

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mnie srogo zakazuje o niczém nie gadać.
Koń już był osiodłany, kiedy miała wsiadać,
Szabli nie obaczyłem przy jéj prawym boku,
Zapomniała przypasać, lub zgubiła w mroku.
Biegnę, szukam, powracam, aż zamkniono wrota,
Patrzę oknem, niestety! już za bramą rota.
Strach mię ścisnął, jakobym obrzucan żarzewiem,
Myślę, pocę się, kręcę, co mam począć nie wiem.
Widać blask i grzmot działa rozlega się w dali;
Zrozumiałem, że z Niemcy bitwę zagajali.
Wkrótce Litawor czyli dosyć mając spania,
Czy zbudzony łoskotem zerwał się s posłania,
Woła, klaszcze i woła; ja drżący ze strachu,
Wsunąłem się na klęczkach w ciemny zakąt gmachu;
Widziałem, jako szukał oręża i zbroje,
Kołatał we drzwi, skoczył na xiężny pokoje,
Wrócił, wyłamał rygle, wyleciał na ganek.
Ja do okna; (a już się zbierało na ranek.)
Xiąże spoziera wkoło i nastawia uszy,
I krzyczy, ale w zamku nié ma żywéj duszy.