Strona:Adam Mickiewicz Poezye (1822) tom drugi.djvu/072

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ażeby na kark Litwie nie zwał nieprzyjaciół;
Ale on tak się w gniéwie uporczywy zacioł,
Iż jéj prośby z szyderczém słuchając obliczem,
Nie i nie, odpowiadał, i odprawił z niczem.
Sądziła go przekonać łacniéj w innym czasie,
Roskazała posłańców zatrzymać w tarasie,
Lub za mury wyprawić; wyprawiłem cicho.
Zbłądziliśmy oboje, a stąd całe licho.
Bo Komtur odpowiedzią twardą zagniéwany,
Miasto posiłków niesie ogień i tarany.
Kiedym o téj nowinie uwiadomił panią,
Biegła znowu do męża, ja zdaleka za nią,
Weszliśmy, ciemno było w komnacie i głucho,
Xiąże strudzony zasnął na oboje ucho;
Stanęła podle łoża, lecz nie śmiała budzić,
Czy niechcąc darmo prosić, czy sennego trudzić.
Ale wrychle na obrot rzuciła się nowy;
Bierze szablę, xiążęciu leżącą u głowy,
Pancérz kładzie, mężowski płaszcz na piersiach zwiesza.
I lekko drzwi przemknąwszy na ganek pospiesza.