Strona:Adam Mickiewicz - Dziady część III.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

       250 Kiedy w nię projekt komissyja wmiotła,
I już nadchodzi godzina debatów:
Cała Europa, czując zdawna głody,
Myśli, że dla niéj tam warzą swobody;[1]
Już liberalizm z ust jako z pomp bucha;
       255 Ktoś tam o wierze wspomniał na początku,
Izba się burzy, szumi i nie słucha;
Ktoś wspomniał wolność, lecz nie zrobił wrzątku;
Ktoś wreszcie wspomniał o królów zamiarach,
O biednych ludach, o despotach, carach:
       60 Izba znudzona krzyczy: »do porządku!«
Aż tu minister skarbu jakby z drągiem
Wbiega z ogromnym budżetu wyciągiem,
Zaczyna mieszać mową o procentach,
O cłach, opłatach, stęplach, remanentach;
       265 Izba wre, buczy i kipi i pryska,
I szumowiny aż pod niebo ciska;
Ludy się cieszą, gabinety straszą,
Aż się dowiedzą wszyscy na ostatku,
Że była mowa tylko — o podatku. —
       270 Kto tedy widział owy kocioł z kaszą,
Lub ową izbę — ten łatwo zrozumie,
Jaki gwar powstał w tylu półków tłumie,
Gdy rozkaz carski wleciał w środek kupy.
Wtem trzystu bębnów ozwały się huki,
       275 I jak lód Newy, gdy pryśnie na sztuki,
Piechota w długie porznęła się słupy;
Kolumny jedne za drugiemi dążą,
Przed każdą bęben i komendant woła.
Car stał jak słońce, a półki dokoła
       280 Jako planety toczą się i krążą.
Wtém car wypuścił stado adjutantów,
Jak wróble z klatki, albo psy ze smyczy:
Każdy z nich leci, jak szalony krzyczy —
Wrzask jenerałów, majorów, sierżantów,

  1. w. 253 tam warzą ] gotują R2.