Strona:Adam Asnyk - Panna Leokadja.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie taką — odparła szybko zmięszana — żeby dla niej zakłócać świat duchów i wydzierać ją Ondynom, które pewnie już ją za swoją własność uważają.
Słowa te dotknęły mnie boleśnie.
— Miałżeby to być poetyczny rozwód ze mną, dokonany w obliczu wodnych bożyszcz? — i oddaliłem się nieco od towarzystwa, aby pokryć moje wzruszenie.
Za chwilę wracaliśmy wszyscy do Seebach.
Jakaś melancholia zawisła nad całem towarzystwem, nikt się nie odzywał, każdy szedł pogrążony w dumaniach, nawet mój nieubłagany nihilista milczał. Po skromnym posiłku w Seebach, gotowaliśmy się do odjazdu.
Lodzia zauważyła moją niezwykłą ponurość i zaprzestała wszelkiej rozmowy z markizem. Przy wsiadaniu pani Bąbalińska zawezwała mię, bym towarzyszył jej i córce z powrotem, czego oczywiście nie omieszkałem uczynić.
Jak tylko konie ruszyły, zacząłem gorzkie czynić wyrzuty Lodzi za wypadki dnia tego. Naturalnie byłem niepomiarkowanym w wyrzutach i pretensjach, jak to zwykle w takich razach bywa, i przez to samo dawałem broń w rękę przeciwnej stronie.
— Jakto — mówiła panna Leokadja — chcesz mi poczytywać za zbrodnię winę prostego przypadku i obrzucać mnie wyrzutami wobec przykrości, jakiej sama doznaję ze straty tego pierścionka? Nie wart jesteś, by ci się usprawiedliwiać.