Strona:Adam Asnyk - Panna Leokadja.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Fortuna jakby się uwzięła iść ślad w ślad za mną; gdziem tylko postawił, tam na pewne przechylała się szala zwycięstwa. Gdybym umiał był korzystać ze szczęścia, nie wiem, do jak ogromnych sum mógłbym był przyjść przy końcu, lecz że byłem zupełnym w grze nowicjuszem, bawiłem się tylko mojem szalonem szczęściem, upajając się grą coraz bardziej.
Napróżno markiz, który już dawno swoją grę zakończył, przypominał mi po kilka razy, że już czas odejść, nie mogłem się żadną miarą oderwać od czarodziejskiego stołu, i dopiero z jedenastą godziną zakończenie gry położyło tamę mojemu zapomnieniu.
Obliczyłem moją wygraną; wynosiła ona blisko dziesięć tysięcy franków. Z dumą tryumfatora odszedłem z markizem z salonów gry, myśląc sobie po cichu, że taka walka z losem ma w sobie coś poetycznego.
Wygrana suma wprawiła mnie w różowy humor, spoglądałem z pobłażliwością na wstrętny mi dotąd obraz lekkomyślnego towarzystwa i zajadając w kursalu z markizem ulubione mi potrawy, jako to: turbot sos au homard, supréme de volaille i benignes de péche, zroszone doskonałym Clos-Vougeot z r. 1833, burgundem par excellence, znajdowałem, że życie wcale jest przyjemnem, jeżeli się go tylko używać potrafi.
W ciągu następnych dni wynająłem sobie kabrjolet, wierzchowca, odświeżyłem całą garderobę