Strona:Ada sceny i charaktery z życia powszedniego. T. 3.pdf/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzą smętną, tak był przykry, iż chciał ich co rychléj pożegnać.... Karolina wstrzymała Roberta.
— Posiedź pan choć, jeśli masz czas....
Jazyga został — ciągnęło go tu, że mógł mówić o niéj, o Ruszkowie.... Pożegnali się więc z Karolem, który interes pilny zmyśliwszy, uciekał.... i Robert wrócił z Mirosławem do ubogiéj izdebki....
Zaledwie usiadł, pani Oblęcka pochyliła się ku niemu, i z wyrazem życzliwości odezwała się:
— Umyślniem pana zatrzymała.... Jestem ciekawa.... Daruj pan.... Ja wiem wszystko.... To niedyskrecya? Dla czego pan oddaliłeś się od Ruszkowa.... Cóż pańskie.... nadzieje?
Jazyga się zmieszał nieco....
— Jam panu była i jestem życzliwa — dodała Karolina, z wielką powagą i pokojem — mówmy otwarcie, gdyśmy się tu raz spotkali. Wielebym panu miała do powiedzenia.... a! bardzo wiele!
— A ja — odparł Robert — choćbym chciał, nic mówić nie mogę.
— Tak — ja to rozumiem.... Panie.... jak mi go żal!
Złożyła ręce białe, na których Jazyga dostrzegł śladów już widocznych pracowitéj igły, która je grubą skórą okryła....
— Mnie? — żal pani? odezwał się Robert....
— To pana dziwi? — rzekła Oblęcka.... Mnie pana żal.... bo — bo.... ja ją znam. W niéj duma