Strona:Ada sceny i charaktery z życia powszedniego. T. 2.pdf/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

od niego, iż ku niéj sięgnąć było zuchwalstwem. Robert widział to jasno, ale rozpaczliwe uczucie było jeszcze dla spragnionego serca błogosławieństwem....
— Skończy się to jakąś katastrofą — mówił sobie — niech się kończy jak chce, ale niech trwa.... Ja nie wyznam jéj nigdy, że ją kocham; za cóżby mnie miała odtrącić? Jest dla mnie dobrą.... Ona chce może, abym ją tak kochał z milczeniem i pokorą niewolnika.... Będę ją kochał jak każe — ale kochać ją muszę....
Miłość ta zamknięta w sobie, nie mogąca się wylać, objawić, poskarżyć, tém była dla niego straszniejsza. Był to ten ogień ukryty, co wyżera wnętrza ziemi, aż — dnia jednego — otchłań się otworzy i skorupa zwęglona w nią zapadnie....
Nazajutrz nie śmiał Robert mówić o wyjeździe; ojciec chodził smutny jak noc — patrzał w okna, nie śmiejąc spójrzeć na syna.... Łzy mu się chwilami w oczach kręciły. Trwało to z małemi zmianami dni parę, gdy major raz wpatrzywszy się w Roberta, dostrzegł bardzo wyraźną zmianę na jego twarzy. Znikały z niéj rumieńce, oczy mu wpadły, blady był. Spytał go, czy nie chory? Robert zaprzeczył temu.... Ojcowskie oko widziało jasno — syn cierpiał.... Nie mógł tego znieść major — sam wspomniał mu o wyjeździe.
— Kiedy ty chcesz do tych Zahajów jechać?