Strona:Ada sceny i charaktery z życia powszedniego. T. 2.pdf/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy mam perswadować, ażeby została? zapytał stłumionym głosom, jakby z obowiązku Brandys.
— Mnie się zdaje, że.... toby było zbyteczném — rzekła pani; — możesz ubolewać, że ją tracimy — ale nie zadawajmy jéj gwałtu....
— A! pewnie! Jeśli chce, niech z Bogiem jedzie — pośpieszył poprawiając się pułkownik. Jeżeli już u mojéj dobrodziejki jest źle.... no!....
— To osoba.... chora.... podraźniona swém położeniem.... szanujmy niedolę....
— To się rozumie! stwierdził pułkownik... Zatém, mam się udać do niéj, po rozkazy?
— Tak, kochany pułkowniku — i czegokolwiek wymagać będzie — proszę cię, spełnijmy....
— Naturalnie.....
Brandys pocałował w rękę dobrodziejkę, zwrócił ku niéj oczy pełne uwielbienia i wyszedł śpiesznie....
W chwilę potém pukał do drzwi.... Nie zastał jéj samą, w fotelu siedział zasępiony kanonik.... Żywa, krzykliwa nawet rozmowa została przerwana. Przytomność księdza hrabiego nieco utrudniała posłannictwo — choć Brandys umiał zawsze sobie dać rady. Nie darmo pół wieku żył na święcie....
Wszedł z uśmiechem grzecznym, ale smutnawym. Hortensya była prawie pewna, że przychodzi z perswazyami.