Gdy się ta rozmowa toczyła, major nareszcie zebrał się na odwagę pożegnania gospodyni, która go raz jeszcze zaprosiła najuprzejmiéj na obiad, razem z synem. Usłyszawszy to panna Hortensya, wyraziste spojrzenie skierowała na księdza — jak gdyby mu powiedzieć chciała, — A cóż? nie mówiłam. Ks. Otto wstał, z daleka się kłaniając; Żegnali się wszyscy. Panna Karolina z dala, spłoszona, ukłonem prędkim i niezręcznym oddała pożegnanie Robertowi....
Major z synem i pułkownikiem zszedł wprost z ganku tąż samą drogą, którą się tu dostał z folwarku, pośpieszając napowrot. Dobywszy się na powietrze — z tego towarzystwa, które mu ciążyło i było nieznośném, — odetchnął wolniéj; twarz mu się aż rozpogodziła.
— Robercie, rzekł na ucho — jadę do ciebie — każ konie zaprzęgać.... potrzebuję spocząć.... Jedźmy zaraz....
Robert żwawo przodem pośpieszył, aby spełnić ojca rozkazy.....
Wioska Zahaje, granicząca z Ruszkowem, należała do pana Wrotyńskiego, jednego z tych magnatów, których imienia przed laty kilkudziesięciu nikt nie słyszał, bo naówczas ojciec jeszcze skromną nader rozpoczynał karyerę, która mu miała dać ogromną fortunę. Stary Wrotyński, ofi-