Strona:Ada sceny i charaktery z życia powszedniego. T. 1.pdf/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tać: — Poświęć siebie dla dziecka naszego!! Gotów był na to Jazyga.
Do tego wszakże trzeba było pretekstu jakiegoś, pozoru, usprawiedliwienia. Musiał nad tém myśleć....
Drugiém lekarstwem mogło być ożenienie Roberta.... lecz możnaż było go gwałtem żenić, namawiać, i z obawy urojonego niebezpieczeństwa, narazić go na istotne i nie cofnione nieszczęście.
Skończył na tém major, że się sam wyłajał. Co to znowu! rzekł, nie ma nic — a ja się duszę licho wie czém. Roberta poproszę, żeby rzadziéj bywał — i kwita. Chłopiec posłuszny.... Nie ma się czém tak zagryzać!! tfu!
Nazajutrz rano, major wymógł to na sobie, żeby być w dobrym humorze.... Robert był pochmurny.... Nie było najmniejszéj o Ruszkowie wzmianki, bo stary Jazyga umyślnie jéj unikał. Pojechali konno na pola, do lasu, oglądali całe gospodarstwo, założoną pasiekę, którą Jazyga lubił bardzo — owce. Obiad prosty, z ulubionych potraw majora złożony, smakował mu na podziw. Dzieńby cały był zszedł bardzo dobrze i wesoło, gdyby przyjazd pułkownika po obiedzie nie zwrócił mimowolnie myśli na Ruszków.
Brandys, chcąc się nacieszyć dawnym towarzyszem broni, nieproszony się przywlókł, w wyśmie-