Strona:A. Lange - Zbrodnia.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pędzić jak spłoszone kuropatwy, uciekając w stronę placu św. Aleksandra. Ich suknie czerwone i zielone, podkasane wysoko, odsłaniały jaskrawe pończochy, a pióra na kapeluszach od ich pośpiesznego biegu latały jak gołębie.
Widocznie nasz stróż dawał im jakiś znak umówiony — i dziewczyny uciekały przed policją.
— Dobry wieczór, ojcze Widłaku. Cóż to znaczy, że te dziewuchy tak lecą?
— Znak im dałem, żeby się miały na baczności, bo to, panowie, patrol szedł... Zawsze lepiej się pilnować! Nieszczęsne — wszeteczne sieroty — potępione są na wieki — biedne wysłannice djabła — całą nieskończoność godzin smarzyć się będą w ogniu przeraźliwym, jakowego my tu na ziemi i odgadnąć nie możemy... Tam — one będą goreć w piecu żelaznym bez końca — niechże więc tu przynajmniej kar ziemskich unikną... Choć i to mało im pomoże... Każda ma krew popsutą i pełno wrzodów — a te żałości co je gryzą we środku, w samem sercu... o Boże miłosierny i sprawiedliwy, miej politowanie nad ich grzeszną duszą...
— A wy znacie te kobiety?
— Jeszcze by też! Jużci, że je znam wszystkie jak na palcach. Dwa lata bez mała przy-